Nie miał szczęścia w swoim debiucie w Dakarze 2022, tym razem mu się udało. Lorenzo Fanottoli, pomimo pewnych fizycznych problemów, dojechał do mety za drugim podejściem. Był rozdział, który został przerwany wcześnie, „odkupienie” do dokończenia, ale także kolejna przygoda do przeżycia. Urodził się i wychował w Ghanie, następnie jako dziecko przeniósł się z rodziną do Włoch, a później wrócił do Afryki. Właśnie w Nigerii, gdzie mieszka i pracuje, i gdzie schronił się po mrozie w Arabii Saudyjskiej. „Mam tego tak dużo, że nie tęsknię!” żartował. Ale jaki był jego Dakar, ten, który „Nauczył mnie cierpliwości”? Jego historia w naszym wywiadzie.
Twój pierwszy Dakar zakończył się bardzo wcześnie, tym razem go ukończyłeś.
Co za satysfakcja! Cieszę się, że go skończyłem, ale nie za bardzo z efektu końcowego. Ale celem było dotarcie do końca, odpowiedź dla mnie i dla wszystkich. Nawet gdybym musiał ciężko pracować do końca: na ostatnich 30 km rower przestał działać, miałem problemy z pompą paliwa! Martwiłam się, cały czas patrzyłam, ile brakuje, modląc się, żeby rower jeszcze trzymał, by móc cieszyć się ostatnimi kilometrami. Ale dotarliśmy!
Zrobiłeś to pomimo pewnych problemów fizycznych. Jak się teraz masz?
Czwartego dnia zerwałem więzadło poboczne w lewym kolanie, sytuacja, którą wciąż oceniamy, aby zrozumieć, czy operować, czy nie. Również tego samego dnia zerwałem dwa więzadła w prawej kostce, miałem też obrzęk kości i być może mikrozłamanie. Dziewiątego dnia poduszka powietrzna uratowała mi życie, ale doznałem dwóch przepuklin szyjnych i straciłem czucie w prawej ręce. To była moja wina: jechałem 130 km/h, były dwie dziury, a drugiej nie widziałem. Zablokował przód motocykla, przewrócił mnie i wylądowałem na głowie, więc ścisnął cały kręgosłup. Złamałem kask, ale dzięki poduszce powietrznej nie zgiąłem karku, bo inaczej pewnie złamałbym kręg, kość w szyi… Mogłem tam poważnie uszkodzić. Następnego dnia było 115km wydm i nie mogłem nic zrobić, nadal byłem oszołomiony i bolała mnie głowa. Musiałem więc zwolnić, inaczej nie pojechałbym do przodu.
To naprawdę nie był łatwy Dakar!
Absolutnie. Ale brałem kortyzon, środki przeciwbólowe… Wszelkie pigułki w moim ciele. W takich chwilach adrenalina rośnie i mija, nawet jeśli w pewnych momentach zdajesz sobie z tego sprawę. Kiedy skaczesz z ładnej wydmy, albo z bólem karku, nie mogłem utrzymać roweru na wysokich obrotach, np. 150 km/h. W przeciwnym razie zaciśnij zęby i śmiało, jesteś na miejscu i nie poddajesz się. W zeszłym roku złamałem obojczyk z przemieszczeniem, ale walczyłem dalej, aż mi się udało. Wokół byli ludzie o kulach, którzy następnego dnia jechali na motocyklach! Wciąż szedłem, więc nie miałem wymówek.
Czy było trochę „podziwu”, kiedy dotarłeś do etapu, na którym zatrzymałeś się w zeszłym roku?
Tak! W rzeczywistości benzyna była na poziomie 40%, po prostu poszedłem na spacer. W pierwszym tygodniu nie jechałem szybko, zwłaszcza ze względu na te wszystkie kamienie, aby uniknąć ryzyka kontuzji. I tak wielu wyjechało w tych wczesnych dniach! Uwolniłem się dopiero w drugim tygodniu, kiedy zacząłem czuć się lepiej i dobrze się bawić. Wcześniej, między kiepską pogodą a tym, co wydarzyło się w zeszłym roku, nie miałem głowy do wyścigu. Na przykład w tamtych czasach znalazłem kogoś, komu zabrakło benzyny i holowałem go przez 20 km, marnując 45 minut. Szkoda, że niewiele to pomogło, dzień później przeszedł na emeryturę… Zostawiłem tam dużo czasu, szkoda dla klasyfikacji, ale powtarzałbym to codziennie.
Czy postawiłeś sobie też jakiś cel w zakresie rankingu?
Chciałbym być w czołowej 40, a była taka możliwość, że nawet ucichłbym. Ukończyłem na 47. miejscu, ale po odjęciu tego czasu byłbym 39/40. To było w zasięgu ręki, powiedzmy, że to był drugi cel. Nie dotarł, ale po tym wszystkim, co się stało, jest w porządku, mogło być jeszcze gorzej. Dojechałem, następny Dakar będzie inny.
Widzimy się na starcie za rok?
Nie, ja nie myślę. Brak pieniędzy, to w tym roku wychodzę za mąż, więc muszę robić jedną rzecz na raz. Ale mam już na myśli inne rzeczy, takie jak przyszłoroczny Touquet, plus kilka innych wyścigów lub treningów. Biorę rok 2024, aby dobrze przygotować się do wyścigu w roku 2025. W ciągu dwóch lat zaliczyłem dwa Dakary, plus rajdy w Andaluzji i Maroku, teraz musimy znowu zacząć odkładać sprawy na bok. Ale już zdecydowałam, że wracam!
Przypomnij sobie, że nie jesteś zawodowym kierowcą. Jaką pracę wykonujesz? A jak zrodziła się pasja do motocykli?
Pracuję w rodzinnej firmie budowlanej, jesteśmy w Afryce. Mieszkam i pracuję w Nigerii, ale tak naprawdę dorastałam w Afryce: najpierw w Ghanie, potem na jakiś czas pojechałam do Włoch, a na koniec wróciłam do Afryki. Jeśli chodzi o motocykle, pierwszy raz na nie wsiadłem, gdy miałem dwa, trzy lata. Moja rodzina zawsze mieszkała w Afryce i pasjonuje się tymi wyścigami: widzieli Dakar na żywo, moja mama pasjonuje się rajdami, mój wujek ścigał się we włoskim crossie… To zawsze była sprawa rodzinna. Do 11 roku życia uprawiałem regionalny motocross, różne rzeczy, potem zatrzymałem się na wyczynowe wyścigi narciarskie, musiałem wybierać. Wróciłem do Włoch, gdy miałem 10 lat i praktycznie mieszkaliśmy w górach. W wieku 16 lat, kiedy zdobyłem prawo jazdy, postanowiłem wrócić na rower. Przesiadłem się z motocrossu na enduro, w wieku 18 lat zafundowałem sobie wycieczkę do Maroka na motocyklu.
Jak zrodził się pomysł udziału w Dakarze?
Zawsze miałem takie marzenie, w domu w styczniu rozmawialiśmy tylko o tym. Jednak po wycieczce do Maroka postanowiłam naprawdę tam pojechać. Trzy lata temu spotkałem przyjaciela tutaj w Nigerii, który powiedział mi, że chce wziąć udział w Marocco Desert Challenge i zapytał, czy chcę z nim pojechać. Chciałem zrobić rajd i jeszcze mi się nie udało, powiedziałem tak. Potem pojawił się Covid i anulowali go. Myślałem o Africa Eco Race, ale to też anulowali. Pomyślałem więc o tym prawdziwym, Dakarze. Ścigałem się w wyścigach enduro, choć nigdy na pewnym poziomie, ale od tego zaczęła się moja przygoda.
Jak zareagowała twoja rodzina, kiedy powiedziałeś, że chcesz pojechać na Dakar?
Większość, wspierając mnie i pomagając, nawet nie myślała, że tam dotrę, że mnie dopadną. Mój ojciec na przykład tylko wtedy, gdy zobaczył oficjalny numer powiedział „Ale wtedy naprawdę tam idziesz!” Mama natomiast bardzo podekscytowana, nalegała, żebym już jechała, podała mi rękę, pierwsza mnie wspierała. Inni z kolei myśleli, że to raczej przejściówka, że przejdę po kilku rajdach. Ale tak właśnie jest: Dakar, jeśli się w nim nie uczestniczy, wydaje się tak odległy, że trudno w to uwierzyć. Również dlatego, że nie jestem zawodowym kierowcą. Dlatego niewielu w to wierzyło, dopóki nie nadeszło oficjalne wezwanie. W końcu możesz się tam dostać, zależy jak i co chcesz robić. Ale w moim przypadku, w ciągu trzech lat wziąłem cztery dni urlopu, inne wakacje były w ruchu: dużo poświęcasz, nawet z tymi wokół ciebie.
Jak przygotowywałeś się do startu w Dakarze? Biorąc pod uwagę również okres, w którym zacząłeś o tym poważnie myśleć.
Muszę powiedzieć, że nigdy nie było tu prawdziwego lockdownu, więc łatwo było mi pojechać na trening na motocyklu. Dużo też chodziłem na siłownię z trenerem, potem raz we Włoszech, kiedy trenowali restrykcje, udało mi się zrobić kilka obozów treningowych z krzyżem. Byłem też w Tunezji i Maroku, odbyłem staż w Hiszpanii u Jordiego Viladomsa do roadbooka. Pojechałem na Rajd Andaluzji, który nie poszedł dobrze, bo trzeciego dnia złamałem kostkę. Pojechałem na rajd do Maroka, poszło całkiem nieźle, nawet jeśli zepsułem silnik pierwszego dnia, mając 50 km do przejechania. W kategorii byłem 4. za Lucci… Wtedy zespół kazał mi jechać powoli, myśleć tylko o ukończeniu, inaczej żegnaj Dakar. Ale skończyliśmy, zakwalifikowałem się, wystartowałem i skończyłem po trzech dniach. Od razu powiedziałem sobie, że muszę wracać. Czyli w skrócie dużo trenuję na rowerze, tu też mi dobrze, bo mam plażę. W tym roku jednak było dużo skał i nie wiem jak tam iść.
Ogólnie, jakie były dla ciebie tegoroczne wyścigi? Porównując może nawet to, co zrobiłeś w 2022 roku.
Rozbiłem się na 15 km przed końcem trzeciego dnia. Powiedziałbym, że pierwsze trzy etapy 2022 roku razem wzięte nie miały nawet 20 km pierwszego etapu tego Dakaru. Rozmawiając o tym z innymi, powiedzieli mi, że cały zeszłoroczny wyścig był mniej trudny niż cztery dni tej edycji. Już na drugi dzień… Albo lubisz skały, albo 400 km jest trudne. W rzeczywistości ciężko pracowałem. Nawet organizacja zrobiła swoje: może daliby ci wymagające 160 km non-stop, bez odrobiny płaskowyżu, a tym samym „wytchnienia” pomiędzy. Z drugiej strony, w drugim tygodniu, który wszyscy określili jako bardzo ciężki, bawiłem się świetnie! Wydmy były fajne, piękne etapy, piękny piasek. Do południa już skończyliśmy. Ostatni etap, zwykle nieformalny, był jednak nieco niebezpieczny: był „mydlany”, upadasz w mgnieniu oka. Ale poza tym było naprawdę fajnie, znaleźliśmy wszystko, nawet gdybym wolał coś bardziej „mieszanego” jak ziemia. Słyszałem, jak wielu mówiło, że Dakar był trudny, ale tak musi być, w przeciwnym razie idź robić coś innego.
To był Dakar również naznaczony zimnem i deszczem. Jak sobie z tym poradziłeś?
Kontynuowałeś, myśląc tylko o kilometrze na raz. W myślach, żeby było „krócej”, spojrzałem na mapę i powiedziałem sobie „Ok, 100 km do neutralizacji” lub czego brakowało. Nie myślałem o tym, że mam do przejechania 900 km, tylko o tym, że do przejechania zostało 200 km, 100 km, 50 km… Mówiłem sobie „Chodź, już prawie jesteśmy, prawie jesteśmy”. Szliśmy dalej w deszczu, śpiewałem, myślałem o czymś innym, włączałem muzykę, próbowałem się rozgrzać. Nie mogę nawet powiedzieć, że się rozglądałem, bo w deszczu nie było widać tego z 20 metrów. Nadal starałem się zająć czymś głowę.
Jak byłeś wyposażony jako ubranie?
Rano z transferem nie było problemów: kurtka, spodnie, rękawiczki… Zimowe rzeczy. Problemem był późniejszy deszcz: kiedy dotarłeś do…