Absolutny debiutant w Dakarze, ale dojechał do mety. Jader Giraldi, urodzony w Faenzy w 1972 roku, zakończył rozpoczęty przed laty projekt, którego celem było „Zabierz futro do domu i baw się dobrze”, jak żartobliwie zaznaczył. Misja zrealizowana po stronie zawodów, ale także w zakresie badań antropologicznych, biorąc pod uwagę, że jego Dakar miał podwójny cel. „Radzenie sobie z nieoczekiwanym” to nie tylko nazwa jego profilu społecznościowego, ale to jego projekt. Mieliśmy okazję porozmawiać z Giraldim, aby opowiedzieć mu o naszym wywiadzie.
Właśnie ukończyłeś swój pierwszy Dakar, jak poszło?
Powiedziałbym, że powyżej moich oczekiwań, to było naprawdę dobre doświadczenie. Jeżdżę poważnie w terenie od dwóch lat, więc był to projekt, nad którym dużo pracowałem. Byłem też gotowy, aby go w zasadzie nie skończyć!
Od czego zaczyna się projekt Dakar?
Myślę, że to sekretne marzenie każdego off-roadera. Dwa lata temu, również dzięki Covidowi, znalazłam trochę więcej energii i wolnego czasu. Aby również poradzić sobie ze stresem okresu, postanowiłem postawić sobie ważne wyzwanie i dlatego zacząłem nad nim pracować. Zbudowałem projekt również związany z moją pracą, ponieważ jestem konsultantem biznesowym: nazwałem go „Radzenie sobie z nieoczekiwanym”. Nie możemy zakładać, że w życiu nie może być niespodzianek iw takich przypadkach musimy aktywować to, co w nas najlepsze. To było prawie jak badanie antropologiczne, więc pomyślałem, jak mógłbym nad tym popracować. Połączyłem poszukiwania z pragnieniem: Dakar to doświadczenie, które nieuchronnie zawsze prowadzi do radzenia sobie z nieoczekiwanymi sytuacjami, niezależnie od tego, jak się przygotowujesz. Różnica polega na zdolności twojego umysłu do radzenia sobie z nieoczekiwanym scenariuszem.
Podjąłeś decyzję, jak zareagowali ludzie wokół ciebie?
Kiedy ktoś mówi, że chce zrobić coś takiego, zwykle nikt mu nie wierzy. Zazdrośni zaczną cię wtedy bojkotować, mówiąc ci o pechu, który cię spotka i niszcząc twój projekt. Ale kiedy nad tym pracujesz i ludzie widzą, że wkładasz w to wysiłek, przychodzi szacunek. Nazywam to mocą działania: możesz zadeklarować wiele rzeczy, ale jeśli zaczniesz to robić codziennie, nabierze to legitymacji. To my musimy edukować ludzi wokół nas, aby szanowali to, co robimy, po prostu dlatego, że robimy to poważnie.
Znowu zacząłeś biegać dwa lata temu, ale na początek musisz iść znacznie dalej.
Powiedzmy, że jestem klasycznym jeźdźcem enduro, który brał udział w regionalnych zawodach bez szczególnych rezultatów, z doświadczeniem również w jeździe próbnej i technicznej. Uprawiałem enduro, przerwałem od 26 do 44 roku życia ze względów rodzinnych i zawodowych, potem wznowiłem. Dwa lata temu zainspirował mnie Tiziano Internò, to było coś pięknego i możliwego w sposobie, w jaki to opowiedział. Trochę jak handlarz narkotyków z marzeń, wziąłem niewłaściwą pigułkę, zacząłem śledzić jego wyczyny i dostałem wiele rad: na Drogę do Dakaru ścigałem się w Andaluzji i Maroku.
Ale nie złapali cię od razu.
W 2021 roku mnie nie zabrali, uważali, że nie mam ważnej prędkości. Na początku byłem zły, ale później myślę, że mieli rację. Od razu wróciłem do treningów, postanowiłem zmierzyć się z pustynią Abu Dhabi, najpierw dużo trenując na wydmach. Następnie pojechałem na pustynię Abu Dhabi i zobaczyłem scenerię Pustej Dzielnicy, która była częścią drugiego tygodnia tegorocznego Dakaru. Przez pierwsze kilka dni miałem trochę problemów, ale potem zrozumiałem i poprawiłem swoją technikę jazdy, osiągając nawet bardzo dobre czasy okrążeń. W lipcu postanowili mnie zabrać. Zasadniczo, jako przygotowanie techniczne, zrobiłem już część enduro, a i tak dokładnie przestudiowałem część piaskową. W sumie Dakar pokonałem dość łatwo.
Paolo Lucci powiedział nam, że Twój ukończony Dakar był dla niego również wielką satysfakcją.
Jest świetnym przyjacielem i profesjonalistą: dużo razem trenowaliśmy, kilka razy chodziliśmy na wydmy. Daliśmy sobie też wiele rad, on szczególnie z motocyklowego punktu widzenia, a ja z innych rzeczy. On i Jacopo Cerruti byli pilotami, którzy bardzo pomogli mi zrozumieć: Jacopo więcej o nawigacji, Paolo zamiast tego zwiększyć prędkość i poprawić technikę jazdy. Dużo się uczysz obserwując.
Rozpoczyna się wyścig, jakie były Twoje pierwsze wrażenia?
Wielkie emocje już w prologu, kiedy wszedłem na tę scenę. Jest wiele wyścigów rajdowych, ale jest to wyścig, który ma przystawkę… Nawet jeśli chodzi tylko o tłumy i wielkość, jaką ma. Następnie, symbolicznie, wszystkie emocje wywołane osobistymi poświęceniami, których dokonałeś, aby tam być, również wyszły na jaw: to była synteza wszystkiego.
Potem zaczyna się robić poważnie.
Muszę powiedzieć, że w pierwszych dniach bardzo bałem się wszystkiego wyrzucić, także dlatego, że między prologiem a odcinkiem próbnym straciliśmy już 7-8 kolarzy. Zacząłem bardzo wolno, spokojny pierwszy dzień, w którym nawet dałem się wyprzedzić, powiedziałem sobie, że wyścig i tak był długi. Rzeczywiście, jeśli dojdziesz do samego dna, to każdego dnia zyskujesz 7-8 pozycji, czyli mniej więcej tyle kolarzy, którzy odchodzą na emeryturę z powodu awarii technicznych lub innych przyczyn. Pierwszego dnia Tiziano doznał kontuzji, więc od razu wielkie rozczarowanie.
Wkrótce jednak nadchodzi nieoczekiwane.
Drugiego dnia poprosił mnie, abym trochę kontynuował jego historię, ale był to bardzo trudny etap. Po 20 km zapaliła się kontrolka benzyny, więc oto pierwsze „niespodziewane”: znalazłem się z dwoma pustymi zbiornikami z przodu i tylko jednym z tyłu, a do przejechania zostało jeszcze 220 km. W tym momencie nie panikowałem, po prostu jechałem trochę wolniej, a potem połączyłem siły z argentyńskim quadowcem, pilotem, któremu pomagałem dzień wcześniej. Nie mogłem dojechać do neutralizacji, dał mi 2-3 litry, dojechałem i potem musiałem naprawić rower. Wśród tych wszystkich rzeczy straciłem dużo czasu i znalazłem się wieczorem z ciemnością wydm, to nie takie proste. Tam powiedziałem sobie, że jeśli uda mi się dojść do tego punktu, skończę to, i zrobiłem to. Drugi dzień był najbardziej wymagający mentalnie: studiowałem, ale mechanika była trochę moją słabą stroną. Pomysł naprawy mojego roweru był jedną z tych rzeczy, których miałem nadzieję, że się nie wydarzy. Ale rozwiązałem to dobrze i skończyliśmy.
Czy to był ten moment, który sprawił, że „zmieniłeś biegi”?
Tam nabrałem odwagi. Etap 2 był bardzo kamienisty i złożony, jeden z najtrudniejszych na papierze, a wydmy w nocy to naprawdę potwory. Rowery nie mają świateł, nie widać torów, więc trzeba umieć się poruszać i za to dziękuję Jacopo za sugestie na sesji przed wyjazdem. Od czasu do czasu podjeżdża samochód lub ciężarówka i zapala cię, ale natychmiast gaśnie: mają inne prędkości, podczas gdy ty nie możesz lub ryzykujesz poważną kontuzję. W rzeczywistości głównym celem było uniknięcie upadku, a zatem uniknięcie obrażeń fizycznych lub uszkodzenia roweru. To był ostatecznie powód, dla którego ją skończyłem.
Nie rozbiłeś się, ale były inne niepowodzenia.
Czwartego dnia miałem kilka innych problemów technicznych. W zbiornikach była woda, więc silnik nie miał mocy i nie mogliśmy wspiąć się na duże wydmy, więc musiałem je ominąć. Dotarłem tam za późno, z sektorem L3 i wydmami podrzędnymi, w których ryzykowałem wywrócenie się. Zatrzymałem się, zostało mi jeszcze 20 km i zauważyłem, że nie ma żadnych punktów nawigacyjnych, więc nie wiedziałem, jak się tam dostać. Wpadłem jednak na pomysł: ognisk było dużo i pomyślałem, że skoro tam dotarły, to na pewno jest inny sposób. Próbowałem dowiedzieć się, kto mówi po angielsku, znalazłem grupę chłopaków i zapytałem ich, jak mogę dostać się na szczyt przełęczy, z daleka widać było też światła innych zawodników. Towarzyszyli mi przez 5-6 km tą równoległą drogą, potem wskazali mi trasę i po chwili wróciłem. Ale na koniec muszę powiedzieć, że „obudziłem się” z 5 etapu, zacząłem dawać więcej gazu.
Podsumowując, czy był jakiś konkretny teren, który sprawiał ci największe trudności?
Nie, nigdy się nie zgubiłem i nigdy nie spotkałem określonego sektora, który sprawiałby mi więcej trudności. Myślę właśnie dlatego, że po kilku próbach potrafię też pokonywać przeszkody, które można by określić mianem hard enduro. Aby poradzić sobie w drugim tygodniu, pokonałem pustynię Abi Zabi, znacznie trudniejszą pod względem technicznym, więc nie było żadnych szczególnych problemów z wejściem na piasek. Z pewnością było to trudne, nawet dla kamieni z pierwszego tygodnia, ale trzeba zawiesić wszelkie osądy i stać się swego rodzaju maszyną, która nawet przy minimum energii nadal idzie do przodu. Wtedy może pomyślisz o tym z perspektywy czasu, także dlatego, że kamienie były śliskie w deszczu, ale po prostu musiałeś je zrobić. To było moje podejście psychologiczne.
Jak poradziłeś sobie z deszczem?
Na pewno w transferach iw wyścigu jest to irytujące, także dlatego, że odbiera widoczność. Ale nawet w takich warunkach pamiętasz, że jest 100-200 tysięcy ludzi, którzy podążają za tobą i chcieliby być na twoim miejscu. „Człowieku, jestem na Dakarze!” Zaakceptuj wszystko. Ale powiedzmy, że tak, mamy dość deszczu.
Czy podczas etapów znalazłeś kogoś z włoskiej grupy?
Na początku nazywałem się „Motoscopa Italia”, w pierwszym tygodniu byłem zawsze ostatni! Dlatego wiedziałem już o innych, od tych, którzy przybyli do tych, którzy zostali ranni. Ale w końcu zostałem też uspokojony: jeśli jutro będziesz przed tobą, co zrobią inni, będąc ostatnim, zamiast tego miałem obraz sytuacji. Brałem to bardzo powoli, potem od 6-7 dnia zacząłem być też z innymi, więc każdego dnia na dobre i na złe byłem z kilkoma. Dużo podróżowałem z Ottavio Missonim, trochę z Eufrasio Anghileri, z Cesare Zacchettim na części piaszczystej, bardzo nam się podobało, szczególnie na jednym etapie. Ma dobrego przewodnika, wtedy poszło mi całkiem nieźle i spokojnie poszedłem za nim: zrobiliśmy coś w rodzaju baletu. Przez ostatnie kilka dni byłem też z Franco…