Możliwość uchwycenia dokładnego momentu, uchwycenia dokładnego momentu: w ten sposób wydaje się to łatwe, w rzeczywistości tak nie jest. Jednak Silvio Tosseghini, ekspert fotograf, obecny w Mistrzostwach Świata Superbike od 2006 roku, zdecydowanie odniósł sukces, uwieczniając „lot” Topraka Razgatlioglu w Portimao. Zdjęcie, które pojawiło się w sieci i które zdecydowanie docenił sam mistrz z 2021 roku. Ale co kryje się za takim szczególnym momentem? Jak wygląda praca fotografa na mistrzostwach świata? Rozmawialiśmy z Tosseghinim, oto co nam powiedział.
Jak można zrobić takie zdjęcie? Jakie przygotowanie za tym stoi?
To był punkt, w którym nagle wyszedłeś, więc przygotowałem się przed przybyciem pilota. Ręcznie ustawiłem ostrość tam, gdzie myślałem, że robię zdjęcie. Kiedy zobaczyłem, jak wychodzi w ostatniej chwili, obraz był ostry i strzeliłem! To było wtedy domowe okrążenie i znając Topraka wiedziałem, że zamierza coś zrobić przed powrotem do garażu, więc miałem go na oku. Miał tam naprawdę niezły lot! To było jak bycie na Tourist Trophy.
Czy jest jakiś „sztuczka”, aby móc uchwycić taki szczególny moment?
Na pewno potrzebne jest doświadczenie. Zawsze jeździłem na motocyklu, więc znam trajektorie, co mogli zrobić motocykliści… Wiem, zawsze byłem motocyklistą. Albo myślę o bójkach: jeśli jeźdźcy są tak blisko, łatwo może się coś stać, po prostu bądź bardziej ostrożny. Ale myślę też o katastrofie w Imola [2017], kiedy Aprilia zapaliła się w Laverty. Co za strach! Ogień i czarny dym, myśleliśmy o najgorszym! Byłem tam, miałem dobry refleks i udało mi się go złapać. Byłem też wtedy jedyny: we właściwym miejscu we właściwym czasie, ale trzeba też umieć zabrać pracę do domu. Potrzebujesz szczęścia, ale potrzebujesz też szybkości, szybkiego refleksu, jakkolwiek to nazwiesz, aby wykorzystać chwilę.
Co powiedział Toprak Razgatlioglu, gdy zobaczył to zdjęcie?
Ona to uwielbiała! Poprosił mnie, abym uczynił go gigantycznym, ponieważ on tego chce. Rzeczywiście zrobić dwie kopie, jedną dla niego, a drugą dla mnie: w jednej dla mnie zamierza napisać mi dedykację. Andrea Dosoli też bardzo to lubił, wszyscy ludzie z Yamahy, a potem Remo Gobbi, „Pan Pata”, jak go nazywam, nie był zadowolony, a nawet bardziej! To zdjęcie obiegło cały świat, było we wszystkich sieciach społecznościowych. Był bardzo szczęśliwy, tak bardzo, że dał mi już pracę na przyszły rok.
Czy możesz opowiedzieć nam trochę o swojej pracy jako fotografa w Mistrzostwach Świata Superbike?
Trzy dni ognia! Wtedy każdy jest przekonany, że jak już zrobi zdjęcie, to już je pobrał i w ogóle, więc wystarczy pięć minut, żeby je zdobyć. Zamiast tego trzeba się temu przyjrzeć, sprawdzić, podzielić to przez jedno, tamto przez drugie… W sumie to są więc trzy naprawdę intensywne dni między testami, wyścigami, często i chętnie nawet polami startowymi. Jeśli twój jeździec stanie wtedy na podium, musisz tam też ścigać się, aby go dogonić. Ale przede wszystkim trzeba zorganizować loty, hotele… Na dobre i na złe Zawsze znajduję ekipę, która mnie owozi na hulajnodze, ale od wielu lat podróżuję pieszo, z 4,5-5 kilogramowym obiektywem na ramię . A kiedy jest gorąco, to jest niesamowite, tak bardzo czujesz się na torze! To męcząca praca, to nie takie proste, przez te wszystkie lata przejechałem autem mnóstwo kilometrów… Ile dróg, ile snu! Zatrzymałeś się w zatoczce, żeby się przespać, ale po kwadransie po prostu pomyślałeś, że musisz iść, i pojechałeś.
Czy jest jakiś obraz, który szczególnie wspominasz z przyjemnością?
Pamiętam jedno z Superbike 2008 w Assen, zdjęcie, którego prawdopodobnie nigdy więcej nie zrobię: siedmiu, ośmiu kolarzy jeden za drugim w zakrętach! Byłem zmęczony jej widokiem, ale byłem bardzo zadowolony, to była wielka satysfakcja (tutaj poniżej: jak cudownie, wyd.)
W Superbike jest od wielu lat. Co zmieniło się w czasie?
Na dobre i na złe, praca jest zawsze taka. W takim razie mam to szczęście, że pracowałem i nadal pracuję dla tej samej osoby, tego samego zespołu, bez pośpiechu w poszukiwaniu pracy. Może dlatego, że dobrze pracuję, nie wiem. Jednak kiedyś padok był piękniejszy, trochę bardziej ludzki, a teraz każdy chciałby przypominać MotoGP. Ale nie ma na to środków… Teraz wydaje się, że liczą się tylko pieniądze.
Wyjaśnij nam trochę lepiej.
To była powolna zmiana, ale moim zdaniem doszliśmy do sedna. Są zespoły, które ścigają się od trzydziestu lat i mają trudności ze znalezieniem zawodnika lub muszą mu zapłacić za wyścig, ponieważ nie mają budżetu ani nic. Poza oficjalnymi producentami Ducati, Yamahy, BMW, Hondy, już prawie wszyscy prywatni kierowcy płacą za wyścigi. Objazdy kosztują coraz więcej, sponsorów coraz mniej, kolarzy i techników trzeba płacić… Kolejną rzeczą, którą zauważam z żalem jest to, że na polach startowych widać ludzi, którzy nie mają z tym nic wspólnego. Co roku proszą nas o przepustkę niesamowitą, a potem pojawia się pierwszy str*** i idzie do sieci, aby zrobić zdjęcia swoim telefonem komórkowym. Prawie osiągnęliśmy poziom MotoGP.
Dwuletni okres naznaczony pandemią na pewno nie pomógł.
To też… W tym okresie siedziałem w domu na kanapie oglądając wyścigi Superbike w telewizji, nie ruszałem się. Zrobili kilka wyścigów, ale naprawdę trudno było się dostać, bardzo niewielu się udało. I nawet teraz musisz tam iść, pokazać się z dokumentami w porządku, dać znać, czy miałeś jakieś szczepienia iw ogóle. Jednak zawsze potrzebna jest odrobina ostrożności, na przykład trzymanie się z dala od tłumu lub używanie maski. Zawsze musisz być ostrożny.
Czego potrzebowałby obecny Superbike?
Musimy się trochę cofnąć i przede wszystkim stworzyć postać taką jak kiedyś. Bayliss, Troy Corser, Biaggi… Indywidualista, ale był postacią, której obecnie brakuje. Być może to Toprak tworzy fenomen, Bautista i Rea są raczej nieśmiali i powściągliwi, zwłaszcza Rea. Bautista nie, on jest zawsze wesoły, zawsze szczęśliwy, który cię wita i zatrzymuje się, żeby zapytać, jak się masz.
Jak wyglądają relacje z pilotami? Czy jest ktoś, do kogo jesteś szczególnie przywiązany?
Pracowałem także dla Roberto Rolfo, jest moim wielkim przyjacielem: naprawdę poznaliśmy Roby’ego dużo poza wyścigami. Innym kierowcą, którego bardzo ciepło wspominam, jest Virginio Ferrari. W domu mam też jego żółto-zielony hełm Boeri, chyba jestem jednym z nielicznych, którzy go mają.
Czy zastanawiałeś się kiedyś, czy naprawdę było warto?
Dobre pytanie! Jeśli spojrzeć na aspekt ekonomiczny to chyba nie, jest za mało płatny. Sprzęt jest coraz droższy, na szczęście mam ekipy, które pomagają mi go nieść. Ale jeśli spojrzeć na pasję, to było i jest naprawdę tego warte. Niektóre rzeczy robi się tylko z wielką pasją, inaczej się nie da. Wtedy mam szczęście, bo robię coś, co lubię. Muszę też powiedzieć, że nadal mi się to podoba, dopóki tak będzie, będę szedł dalej, kiedy zamiast tego nie będę się już tym cieszyć, to skończę.
Myśl o zatrzymaniu się jest zatem jeszcze bardzo odległa.
Tak długo, jak mam tego ducha, tak. Najgorsze jest to, że dochodzisz do pewnego momentu w sezonie, w którym mówisz dość, to już ostatni rok. Teraz minęło już półtora miesiąca, kiedy siedzę w domu bez śledzenia wyścigów i nie mogę się doczekać ponownego startu!
Jonathan Rea wspaniała biografia: „In Testa” dostępna na Amazon