Luca Pedersoli dorastał wśród kierowców Formuły 1, ale potem startował w Superbike. Jego historia to koncentrat pasji do wyścigów, entuzjazmu, szczypty zdrowego szaleństwa, ale też sporo realizmu. Urodzony w 1974 roku w Val Camonica (w rejonie Brescia), zaczął ścigać się na motocyklach w wieku 16 lat i od tamtej pory nie przestał. W 2005 roku założył Szkołę Jeździecką, punkt odniesienia na poziomie włoskim, ale nadal jeździ konno.
„Mój ojciec był kierowcą samochodu – Luca Pedersoli mówi Corsedimoto – startował na wysokim poziomie w Formule 2 i Formule 3. Zacząłem jeździć na padoki, gdy miałem cztery lub pięć lat, w otoczeniu takich ludzi jak Michele Alboreto, Nelson Piquet, Stefan Johansson, Andrea De Cesaris… Mój ojciec zajął drugie miejsce w Montecarlo za Prost. Dorastałem wśród tych mistrzów i ich dzieci. Wszyscy mieli gokarty, ale mój ojciec postanowił nie brać go dla mnie, nie wiem dlaczego. Nadal pasjonowałem się silnikami. Zaoszczędziłem pieniądze z prezentów od dziadków, kieszonkowe i pierwsze zarobki. W wieku 16 lat kupiłem sobie motocykl i garnitur”
Jaki to był rower?
„Mit Cagivy. Potem wsiadłem w pociąg i pojechałem kupić garnitur Dainese. Pracowałem z rodzicami w branży artykułów sportowych, wracałem do domu i zakładałem dres. Pewnego dnia dowiedziałem się, że na Monzy odbywają się darmowe treningi i pojechałem, zaczynając bezpośrednio z domu na motocyklu. Iskra została zapalona, stał się ogniem, który nigdy nie zgasł. Zacząłem startować w 125, od razu zająłem trzecie miejsce w Varano. Raz wygrałem wśród juniorów poniżej 21 roku życia, wyprzedzając Battainiego i Tessariego na ostatnim okrążeniu i miałem już 1,81 m wzrostu, trochę za dużo jak na 125-tki”.
Czy posunąłeś się dalej?
„Wszystko zrobiłem sam. Już w wieku 18 lat szukałem sponsorów i pojechałem się ścigać. W pewnym momencie miałem niski budżet i wybrałem się na wspinaczkę górską. Załadowałem rower na Fiorino, ale nie wszystko się zmieściło, część została na zewnątrz i klapa się nie zamykała. Wygrałem ważny wtedy włoski, potem zdobyłem trofeum 600 iw 2001 roku pojechałem rywalizować w CIV Superbike”.
Czy satysfakcja przyszła od razu?
„Ścigałem się z Bertocchim i w deszczu stanąłem na podium na torze Monza. Było cudownie! Następnie ścigałem się z Team Pedercini, z którym zadebiutowałem w World Superbike jako dzika karta. Brałem udział w trzech wyścigach mistrzostw świata i nie poszły dobrze, ale jest w porządku. Potem znów ścigałem się w CIV, zdobyłem Puchar R1, różne trofea. W sumie całkiem nieźle mi poszło jeśli chodzi o miejsca”.
Dlaczego nie udało ci się przebić w Superbike?
„Po prostu dlatego, że byłem dobrym jeźdźcem, ale nie byłem wystarczająco silny na Mistrzostwa Świata. To prawda, że zawsze brakowało mi budżetu, nigdy nie miałem wszystkiego na najwyższym poziomie, a gdybym miał super konkurencyjne motocykle, mógłbym spisać się lepiej. Ale muszę być szczery: uważam się za dobrego kierowcę, ale takich jak ja jest wielu. Próbki to inna sprawa. Jednak czuję się szczęśliwym i uprzywilejowanym człowiekiem, ponieważ robiłem to, co kocham i przekształciłem to w pracę”.
Twoja szkoła jest jedną z najważniejszych we Włoszech.
„Nie do mnie należy mówić. Mogę tylko powiedzieć, że Szkoła Jeździecka istnieje od 18 lat, wyszkoliła ponad 15 000 uczniów i dziś ma 66 instruktorów, w tym Migliorati, Canepa, Delbianco, Saltarelli, Farinelli, Ferroni i wielu innych. Jestem bardzo usatysfakcjonowany. Kiedy myślę o tym, od czego zaczynałem, myślę, że przeszedłem długą drogę. Pojechałem pociągiem kupić kombinezon w Brescii, a teraz mam Dainese wśród partnerów mojej szkoły, razem z Yamahą, Dunlopem i innymi dużymi firmami”.
Czy w tym roku ponownie weźmiesz udział w konkursie?
„Wezmę udział w kilku wyścigach Dunlop Cup, wspinaczce Spoleto na 600 i 1000 oraz wyścigu na rowerze enduro”.
Ile jeszcze lat będziesz rywalizować?
„Nadal trenuję codziennie i absolutnie nie myślę o zakończeniu kariery. Nie biorę udziału w wielu wyścigach, ale myślę, że dam radę jeszcze przez co najmniej dziesięć lat”.