Od rajdów na ulicach Salerno po MotoGP. Giuseppe Fiorillo był jednym z nielicznych pilotów z południa, którzy odegrali wiodącą rolę na poziomie międzynarodowym. Urodzony w 1970 r., w latach 90. był mistrzem Europy w klasie 250 cm3 i brał udział w ponad trzydziestu wyścigach mistrzostw świata w klasach od 125 do 250 cm 3. Obecnie mieszka w Romanii i od dwudziestu lat jest jednym z referencyjnych techników Andreani Group.
Giuseppe Fiorillo, jak podszedłeś do świata motocykli?
„Jako kierowca urodziłem się znikąd, najbliższy tor znajdował się ponad 300 kilometrów od mojego domu, więc jechałem po szosie. Miałem Aprilię 125, którą dostałem od ojca i trenowałem w wiosce. Dołączyłem do Moto Club Costa dei Saraceni i razem z nimi zacząłem robić rzeczy na poważnie, potem zostałem powołany przez Team Italia”.
Jak poszło?
„W tamtym czasie istniał Team Italia, kierowany przez Pierluigiego Aldrovandiego i Domenico Brigaglię, którzy byli prawdziwymi entuzjastami. Zająłem drugie miejsce w European 125 i awansowałem do Mistrzostw Świata, ale niestety miałem Yamahę, która nie dorównywała innym motocyklom. Wyniki nie nadeszły. Wróciłem do Mistrzostw Europy, ale w 250 i zdobyłem mistrzostwo w klasie 250 Grand Prix. Wróciłem więc do Mistrzostw Świata, ale miałem standardową Hondę, a w tamtym czasie było 15 motocykli fabrycznych. To były lata Biaggiego i Capirossiego, a poziom był bardzo wysoki. Nie poszło mi źle, ale nie zabłysnąłem szczególnie, poza tym nie miałem budżetu, więc znalazłem się na piechotę”.
Czy ktoś Ci pomógł?
„Tak, Mauro Noccioli, który dał mi możliwość rywalizacji w Mistrzostwach Europy na ręcznie wykonanym motocyklu, który zbudował. To było wielkie wyzwanie, bo udało mi się wygrać konkursy bardzo prywatnym utworem. Kontynuowałem serię kontynentalną i ponownie zająłem drugie miejsce. W 1997 roku wróciłem na mistrzostwa świata, ale sprawy nie potoczyły się dobrze. Potem przeniosłem się do Supersportu i było tam niedobrze, bo mieliśmy opony, które sprawiały nam wiele problemów. Potem przestałem”.
Zacząłeś pracować za kulisami?
„Przez jakiś czas byłem kierowcą testowym, najpierw w Bimocie, a potem w MV Agusta. W Andreani Group pracuję od 2003 roku. W tym roku poszedłem za Marco Bussolottim do CIV, zdobył mistrzostwo i to też była dla mnie wielka satysfakcja”.
Byłeś świetnym pilotem, ale się nie przebiłeś. Co przegapiłeś?
„Wszystko było trudniejsze dla chłopaków z południa, nie było żadnych torów i nie było zainteresowania motocyklami. Gdybym urodził się w Romanii, prawdopodobnie potoczyłoby się to inaczej. Za moich czasów nie było Akademii VR46. Należy postawić pomnik Valentino Rossiemu za to, co zrobił dla młodych ludzi: wychował ponad pokolenie jeźdźców i musimy mu podziękować”.